- Oh Bello, tak dawno Cię nie widziałam! Aleś ty piękna! –
powiedziała lustrując mnie.
- Dziękuje i nawzajem.- odpowiedziałam, śmiejąc się.
- Okej dziewczyny. Miłość będziecie sobie wyznawać w domu, a
nie na deszczu. – zakomunikował blondyn wysiadający. Był gdzieś w wieku Esme.
Był raczej wysokim mężczyzną, a także szczupłym. – A tak w ogóle Bello, to
jestem Carlisle. Mąż Esme.
- Tak, wiem. Esme często o panu wspominała. – odpowiedziałam
z uśmiechem na ustach do Carlisla.
- Mów mi po imieniu, dobrze?
- Dobrze, dobrze – powiedziałam i przytuliłam się do
nowopoznanego mężczyzny. Odwzajemnił gest. Odsunął się na chwilę ode mnie i
lustrował mnie wzrokiem
- Esme ma racje. Śliczna z ciebie dziewczyna. – stwierdził
patrząc mi w oczy. Dopiero teraz dostrzegłam, że miał jasnoniebieskie oczy, tak
jak Esme!
- Dobra! Chodźcie, zapakujemy walizki do samochodu i spadamy-
powiedziała Esme i puściła mi oczko, chyba zaczął ciążyć jej deszcz, który
wzmógł na sile. Poszliśmy.
- Jezu ! Dziewczyno, co ty masz w tych walizkach? Kamienie?
– zapytał z sarkazmem Carlisle, niosący moją ostatnią walizkę.
- No nie wiem, nie wiem…- powiedziałam poważnie, chodź w
środku tarzałam się ze śmiechu. Facet spojrzał na mnie z przerażeniem, i już
chciał otwierać walizkę, kiedy zorientował się, że jest na kod. O tak! –
Żartowałam przecież! – powiedziałam i zaczęłam się śmiać. – Ach, te BLONDYNKI –
krzyknęłam do niego, podkreślając ostatnie słowo. Esme, stojąca obok zaczęła
chichrać. Koleś popatrzył na mnie z oburzeniem wymalowanym na twarzy, ale po
oczach widać było, że stara się ukryć śmiech. Po kilku chwilach w końcu
wybuchł, i nie mógł się powstrzymać. Trzymał się za brzuch i głośno rechotał.
Po 10
minutach, zniesienia wszystkich ‘kamiennych walizek’ pożegnałam się z
Stanleyami. Wcale nie udawali, że chcą abym pojechała już, tak więc to
zrobiłam. Siedzieliśmy wszyscy w aucie- ja z tyłu z trzema ogromnymi walizkami,
które nie zmieściły się do bagażnika, i gitarą na kolanach. Znów zostałabym
sama ze swoimi myślami sam na sam, gdyby nie głos kobiety o złotym sercu:
- Bello, wiesz, bo nasze dzieci pojechały do przyjaciół, bo
nie wiedzieli, że już dziś przyjedziesz, ale mam nadzieję, że się za to na nie
zdenerwujesz
- Oczywiście, że nie Esme! Poza tym muszę się rozpakować to
i tak nie byłabym dostępna przez klika godzin.- powiedziałam i puściłam jej
oczko, widząc mnie przez lusterko od strony pasażera.
- Oh, ale za to powiedzieli, że dziś jest impreza w Bukovis
i powiedzieli, że musisz być koniecznie. Po prostu jak znajdziesz się w środku,
to idź do baru, oni mają twoje zdjęcie, więc cię odnajdą.
- Oczywiście… Tylko Esme… jest taki problem… no bo
ten…-zaczęłam się jąkać. Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam na wydechu- bo
jeszcze nie zakupiłam samochodu
- O to się kochana nie martw! Zawiozę Cię. Spokojnie, wezmę
mojego Mercedesa i cię podwiozę.
- Och dziękuję Esme! I Carlisle! Jesteście dla mnie tacy
dobrzy- westchnęłam, przypominając sobie, że ci ludzie zrobili dla mnie więcej
w niecałe 20 minut, niż moja matka przez rok. Tragiczne, lecz prawdziwe.
- Nie ma za co kochana! Jesteś dla nas teraz jak córka…
Jeśli się zgodzisz oczywiście- powiedziała szybko
- Jeśli mogę, to owszem – powiedziałam i oplotłam ją rękami
na jej szyi. Ona dotknęła moich rąk. Po chwili podobny ‘uścisk’ wykonałam na
Carlislie, tylko ,że on prowadził to opadłam na siedzenie. I znów rozmyślałam… Po
chwili wpatrywania się pustymi oczami w okno, otrząsnęłam się, że jest już
ciemno… Czyżbym myślała tak długo?! Ale jak to się mówi. Od marzeń do snów.
Przed zaśnięciem moją ostatnią myślą, było tylko odniesienie do tabliczki z
nazwą miasta w którym miałam teraz mieszkać, a mianowicie
Witaj Miami! – pomyślałam
odpłynęłam
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz