czwartek, 23 sierpnia 2012

Rozdział II - Przyjazd

Pierwsza z auta wyszła, a raczej wybiegła kobieta o kasztanowych włosach. Miała na oko gdzieś 30 lat. Była niska i szczupła. Esme – pomyślałam, i wybiegłam z domu. Kiedy w końcu dobiegłyśmy do siebie, mocno się uściskałyśmy.
- Oh Bello, tak dawno Cię nie widziałam! Aleś ty piękna! – powiedziała lustrując mnie.
- Dziękuje i nawzajem.- odpowiedziałam, śmiejąc się.
- Okej dziewczyny. Miłość będziecie sobie wyznawać w domu, a nie na deszczu. – zakomunikował blondyn wysiadający. Był gdzieś w wieku Esme. Był raczej wysokim mężczyzną, a także szczupłym. – A tak w ogóle Bello, to jestem Carlisle. Mąż Esme.
- Tak, wiem. Esme często o panu wspominała. – odpowiedziałam z uśmiechem na ustach do Carlisla.
- Mów mi po imieniu, dobrze?
- Dobrze, dobrze – powiedziałam i przytuliłam się do nowopoznanego mężczyzny. Odwzajemnił gest. Odsunął się na chwilę ode mnie i lustrował mnie wzrokiem
- Esme ma racje. Śliczna z ciebie dziewczyna. – stwierdził patrząc mi w oczy. Dopiero teraz dostrzegłam, że miał jasnoniebieskie oczy, tak jak Esme!
- Dobra! Chodźcie, zapakujemy walizki do samochodu i spadamy- powiedziała Esme i puściła mi oczko, chyba zaczął ciążyć jej deszcz, który wzmógł na sile. Poszliśmy.

- Jezu ! Dziewczyno, co ty masz w tych walizkach? Kamienie? – zapytał z sarkazmem Carlisle, niosący moją ostatnią walizkę.
- No nie wiem, nie wiem…- powiedziałam poważnie, chodź w środku tarzałam się ze śmiechu. Facet spojrzał na mnie z przerażeniem, i już chciał otwierać walizkę, kiedy zorientował się, że jest na kod. O tak! – Żartowałam przecież! – powiedziałam i zaczęłam się śmiać. – Ach, te BLONDYNKI – krzyknęłam do niego, podkreślając ostatnie słowo. Esme, stojąca obok zaczęła chichrać. Koleś popatrzył na mnie z oburzeniem wymalowanym na twarzy, ale po oczach widać było, że stara się ukryć śmiech. Po kilku chwilach w końcu wybuchł, i nie mógł się powstrzymać. Trzymał się za brzuch i głośno rechotał.
            Po 10 minutach, zniesienia wszystkich ‘kamiennych walizek’ pożegnałam się z Stanleyami. Wcale nie udawali, że chcą abym pojechała już, tak więc to zrobiłam. Siedzieliśmy wszyscy w aucie- ja z tyłu z trzema ogromnymi walizkami, które nie zmieściły się do bagażnika, i gitarą na kolanach. Znów zostałabym sama ze swoimi myślami sam na sam, gdyby nie głos kobiety o złotym sercu:
- Bello, wiesz, bo nasze dzieci pojechały do przyjaciół, bo nie wiedzieli, że już dziś przyjedziesz, ale mam nadzieję, że się za to na nie zdenerwujesz
- Oczywiście, że nie Esme! Poza tym muszę się rozpakować to i tak nie byłabym dostępna przez klika godzin.- powiedziałam i puściłam jej oczko, widząc mnie przez lusterko od strony pasażera.
- Oh, ale za to powiedzieli, że dziś jest impreza w Bukovis i powiedzieli, że musisz być koniecznie. Po prostu jak znajdziesz się w środku, to idź do baru, oni mają twoje zdjęcie, więc cię odnajdą.
- Oczywiście… Tylko Esme… jest taki problem… no bo ten…-zaczęłam się jąkać. Wzięłam głęboki oddech i powiedziałam na wydechu- bo jeszcze nie zakupiłam samochodu
- O to się kochana nie martw! Zawiozę Cię. Spokojnie, wezmę mojego Mercedesa i cię podwiozę.
- Och dziękuję Esme! I Carlisle! Jesteście dla mnie tacy dobrzy- westchnęłam, przypominając sobie, że ci ludzie zrobili dla mnie więcej w niecałe 20 minut, niż moja matka przez rok. Tragiczne, lecz prawdziwe.
- Nie ma za co kochana! Jesteś dla nas teraz jak córka… Jeśli się zgodzisz oczywiście- powiedziała szybko
- Jeśli mogę, to owszem – powiedziałam i oplotłam ją rękami na jej szyi. Ona dotknęła moich rąk. Po chwili podobny ‘uścisk’ wykonałam na Carlislie, tylko ,że on prowadził to opadłam na siedzenie. I znów rozmyślałam… Po chwili wpatrywania się pustymi oczami w okno, otrząsnęłam się, że jest już ciemno… Czyżbym myślała tak długo?! Ale jak to się mówi. Od marzeń do snów. Przed zaśnięciem moją ostatnią myślą, było tylko odniesienie do tabliczki z nazwą miasta w którym miałam teraz mieszkać, a mianowicie
Witaj Miami! – pomyślałam  odpłynęłam

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz