Perspektywa Edwarda :
- Stary… Nie zadręczaj się
tak tym… Bella jest silna – powiedział Emmett na odchodne gdy już wysiadaliśmy
z samochodu. Postanowiłem, że chwilę odpocznę i wrócę do szpitala. Nie mógłbym
jej tam zostawić samej. Nie teraz – wtedy gdy najbardziej ona potrzebuje
bliskich.
- Alice, spakuj jej rzeczy –
orzekłem, gdy już weszliśmy do salonu, do siedzącej na kanapie, zamyślonej
Alice. Dziewczyna nic nie mówiąc ruszyła do pokoju poszkodowanej. – Za chwilę
jadę.
Oni, moi przyjaciele nic nie mówili tylko pokiwali
głowami. Rozumieli, że potrzebuje teraz samotności a nie pocieszenia. No bo co
mieli niby powiedzieć ? Będzie dobrze ? A
skąd mieli to wiedzieć ? No właśnie.
Jadąc do niej byłem pełen obaw. Czy operacja przebiegła
pomyślnie? Choć pewnie jeszcze skończyli… Trudno. Chcę wesprzeć ją chociaż
duchowo. Jak to dziwnie zabrzmiało.
Gdy podjechałem już pod szpital stanął mi przed oczami
obraz moich rodziców przed ich śmiercią w szpitalu…
Retrospekcja
Dziewięcioletni chłopczyk w towarzystwie
swej prababki wchodzą do szpitala. Zielonooki dziewięciolatek nerwowo rozgląda
się wszędzie. Miał złe przeczucia. Razem ze starszą kobietą wsiedli do windy
trzymając się za ręce.
- Bababciu – zaczął chłopczyk. Kobieta uśmiechnęła się
na to jak do niej powiedział. Lubiła gdy tak mówił i mimo swego wieku pamiętała
nawet dlaczego – powiedział to po raz pierwszy mając zaledwie trzy latka i to
dlatego że nie potrafił wymówić słowa ‘prababcia’ i tak zostało…
– Dlaczego my tu jesteśmy ? – zapytał. Kobieta spoważniała
i pomimo bólu w krzyżu uklękła przed nim.
- Skarbie…Mamusia i tatuś mieli wypadek – orzekła
kobieta patrząc w jego duże, zielone i przestraszone oczy. – Ale spokojnie …
wyjdą z tego – powiedziała niezbyt pewnym głosem.
Dalej
wjeżdżali na dwunaste piętro w ciszy. Mały Edi wpatrując się w swoje stopy
zastanawiał się. Nie… to byłoby niedomówienie ! Starał się zająć czymś myśli
aby tylko nie myśleć o swych rodzicach. Nie chciał się rozpłakać. Nie chciał
pokazywać że jest słaby, ale niestety… jedna jedyna łezka popłynęła po jego
delikatnym i bladym policzku. Kobieta stojąca obok niego nie mogła jej dostrzec
– ona modliła się za swoją córkę i swojego zięcia. Poza nimi i małym Edwardem
nie został jej już nikt na świecie. Tak bardzo się o nich bała, mimo iż
wiedziała, że Edward Sr znęca się nad Elizabeth i tak dalej traktowała go jak
syna.
Edward
wiedział o tym że jego tata bije mamę, ale myślał że tak właśnie musi być…
Po
wietrzności w końcu wjechali na odpowiednie piętro i weszli krok w krok do
odpowiedniej sali.
- Pani Laurence Stern ? – zapytał mężczyzna mający na
oko 40 lat. Dziewięciolatek niestety nic nie widział ponieważ uniemożliwił mu
to doktor stojący przed nim. – Matka Edwarda i Elizabeth Masen ? – dopytywał.
Kobieta skinęła tylko głową. – Pani Stern… Kobieta… - zatrzymała się. - zostało jej najwyżej 5 minut życia. Mężczyźnie
nie wiele więcej. Przykro mi ale przypadek był zbyt poważny, aby z nim
cokolwiek robić i … - nie dokończył bo kobieta zaczęła upadać. W ostatniej
chwili lekarz ją złapał i zawołał kilka pielęgniarek które przybiegły z
noszami. Dla chłopca liczył się tylko widok, który odsłonił mu lekarz ratując
jego Bababcie, a mianowicie : jego rodzice. Dwa łóżka na którym leżało
małżeństwo zostały połączone na prośbę kochanków. Para małżeńska trzymała się
za dłonie i spoglądała na małego chłopca w drzwiach. Oni wiedzieli już że to
ich ostatnie spotkanie. Nie chcieli go zostawiać samego. Był za młody aby żyć
bez obojga rodziców…
- Synku podejdź – powiedziała kobieta o rdzawo-brązowych
włosach i brązowych oczach. Chłopczyk spojrzał na ojca. Po raz pierwszy widział
taką minę. Był … wzruszony. Zniknęły wszystkie wyostrzone rysy i twardy wyraz
twarzy. Teraz zarysowania były delikatniejsze a między brwiami pojawiła się
zmarszczka. Mężczyzna grubo po czterdziestce martwił się ! On! Twarda skała i
głowa rodziny! Ten, który jeszcze raptem dwadzieścia cztery godziny temu bił
swą rodzinę. Rodzinę, która właśnie w tym momencie się rozpada. Dopiero teraz
zrozumiał, że robił źle, że nie powinien znęcać się nad swą małą familią. Ale
było już za późno na naprawianie błędów. Najbardziej jednak martwił się tym, że
jego dziewięcioletni synek go takim zapamięta – nie, że był dobrym ojcem lecz
twardym tyranem. To go najbardziej martwiło. Swe zmartwienia miał zabrać ze
sobą do grobu …
Chłopczyk niepewnie podszedł do łóżek
ciężkochorych. Matka wyciągnęła ku niemu tylko swą kruchą dłoń, ponieważ była
za słaba aby wziąć syna w ramiona.
Potomek
niezdarnie wdrapał się na łóżko. Dorośli, mimo swojego stanu przytulili go
mocno i zastygli w tej pozycji na około dwadzieścia sekund. Tworzyli przepiękny
obrazek szczęśliwej rodziny. To dlaczego Bóg postanowił im to odebrać? Dlaczego
ot tak postanowił osierocić bezbronnego chłopca ? Za jakie grzechy? Za jakie
błędy ?
- Skarbie… -zaczęła kobieta – ty wiesz, prawda ? –
zapytała. Dziewięciolatek niepewnie przytaknął. Matka westchnęła. – chcę tylko,
abyś wiedział, że bardzo Cię kochamy i będziemy z tobą tylko, że o … o tu –
położyła swoją delikatną dłoń na jego klatce piersiowej – w miejscu gdzie
znajduję się jego serce. Chłopcu znów sączyła się kropla po policzku. Kobieta
starła ją swym palcem. Nagle na jej aparaturze coś zaczęło niemiłosiernie głośno
pikać. Dziewięcioletni spłoszył się i uciekł w ramiona swego ojca. Obaj ze
łzami w oczach patrzyli jak ich jedyna, najważniejsza kobieta w życiu właśnie
odchodzi na tamten świat.
- Młody… Już czas na mnie. Chciałbym ci powiedzieć
jedno… Nie popełniaj moich błędów. I niech liczy się dla ciebie jedno ! Rodzina
w życiu jest najważniejsza! Dbaj o swoją przyszłą… - nie skończył bo i na jego
aparaturze powtórzył się znienawidzony dźwięk przez chłopca. Dźwięk który
odebrał mu dwie najważniejsze osoby w życiu.
Zaaferowane
pielęgniarki wbiegły do sali i przykryli białą płachtą obojga rodziców.
Trzy
dni później odbył się pogrzeb. Wszyscy pogrążeni byli w smutku – ale nikt nie
wiedział jak czuł się mały Edi. Nikt! Na stypie Bababcia Laurence dostała
zawału. Reanimacja jednak przyszła za późno. I tak oto w ciągu niecałego
tygodnia mały Edi został osierocony – trafił do domu dziecka. W ten sam dzień i
w tym samym budynku była tam Esme Cullen która dostrzegła go od razu – małego
chłopca zwiniętego w kulkę w kącie pod ścianą… Ale był dzielny – nie płakał.
Już w szpitalu sobie to obiecał – że były to jego ostatnie łzy…
Koniec retrospekcji
Dopiero teraz zdałem sobie sprawę, że siedzę w tym
samochodzie już od dwóch godzin… Wysiadłem, a raczej wyleciałem z niego jak z
procy i skierowałem się do odpowiedniej sali. Nie było tam brunetki. Czy to
znaczyło, że ona… Nie ! To nie możliwe ! Jest zbyt silna aby się teraz poddała
!
- Przepraszam… Co pan tu robi?
– spytała pielęgniarka stojąca obok mnie. Nawet jej nie zauważyłem! Wpatrywałem
się tępo w plakietkę na drzwiach „Sala
operacyjna nr 6”
a na górze zielony napis „OTWARTE”
- Co się stało z pacjentką z
tej sali ? – zapytałem przerażony.
- Kim pan jest ? – zażądała
podejrzliwie
- Przyjacielem… -
odpowiedziałem spokojnie mimo że w środku cały się gotowałem.
- A więc panna… Isabella
Swan, tak ? – zapytała przeglądając jakieś kartki w zeszycie.
- Zgadza się. Przywieziono ją
do tej Sali jakieś … 5 godzin temu !
- Aaa no tak! Dziewczyna jest
w dobrym stanie! Silna! Pierwszy taki okaz w tym miesiącu! Jest jeszcze nie
przytomna ale myślę że to tylko kwestia czasu. – pochwaliła.
- Które piętro?
- Dwunaste. – odpowiedziała.
Zamarłem. Oczy rozszerzyły mi się w szoku. – Dobrze się pan czuje ? Może wezwać
lekarza? – dopytywała zmartwiona.
- Nie, nie dziękuje. Poradzę
sobie – odpowiedziałem mając przed oczami obraz moich rodziców w sali na
DWUNASTYM piętrze. – A które drzwi ?
- Sala numer 314.
- Leży tam sama ?
- Nie, to oddział
młodzieżowy*. Z tego co pamiętam przebywa tam także dziewiętnastoletnia Elisa i
czternastoletnia Sharon.
- Dziękuje. Do zobaczenia.
- Do widzenia , do widzenia.
Ruszyłem ku windom. „Dziewczyna
jest w dobrym stanie. Silna!” – przypomniałem sobie słowa pielęgniarki.
Słowa, które sprawiły, że nagle z dna otchłani znalazłem się w raju! Boże, Edwardzie gadasz jak w jakimś
melodramacie! Ogarnij się człowieku! – zbeształem się w myślach. Oczywiście
odtańczyłem w windzie durnowaty taniec zwycięstwa i na szczęście (dla mojej
psychiki) winda dojechała, o czym poinformował mnie kobiecy głos wydobywający
się z głośnika. Gdy zerknąłem w tamtą stronę zauważyłem także kamerę! Byłem
cały czas nagrywany! Ale ze mnie idiota, nie ma co. Ludzie po drugiej stronie
mieli ze mnie pewnie niezły polew… Okej. Jak z procy wyleciałem z windy nie
żegnając się z kamerą i skierowałem się do odpowiedniej sali. Po krótkim
spacerku obdarowany tysiącem tęsknymi spojrzeniami przez płeć piękną i tylu
samym spojrzeniom tyle że zazdrosnym, którymi obdarowywali mnie faceci. Okej!
Nie wszyscy! Jeden puścił mi oczko i oblizał usta! Fuuuuj! I w tym momencie
zadzwonił telefon. Dzięki Bogu!
- Halo ? – rzuciłem, kiedy
wcisnąłem zieloną słuchawkę.
- Cześć Edwardzie – w
słuchawce rozbrzmiał damski głos…. Esme! O kurwa! O tym nie pomyślałem. Raptownie
się zatrzymałem.
- Cześć ? Co jest ?
- Bo widzisz nie mogę się
dodzwonić do Belli a dawno nie rozmawiałyśmy. Jest może gdzieś koło ciebie ?
- Yyy Esme… bo … Yyy …
widzisz jest taka … Yyy sprawa – wydusiłem w końcu po wieczności.
- Co się stało ? Kac ? W
szufladzie w kuchni są tabletki z magnezem i aspiryną. Co innego ? MATKO !
Chyba nie jesteście w areszcie ? Prawda, synku ? – wrzeszczała do telefonu.
- Nie… mamo. Nie mamy kaca
ani nie jesteśmy w areszcie. Bella nie jest w ciąży. Ja też nie – powiedziałem by
rozładować atmosferę i pielęgniarka która koło mnie przechodziła zachichotała. –
Ani Alice, Jasper, Rose, ani Emmett – więc nie pytaj – dodałem, bo byłem pewny,
że chciała o to zapytać.
- No to o co chodzi do
cholery ?! – ooo , Esme jest nieźle wkurwiona. Ona nigdy – powtarzam NIGDY nie
klnie!
- No bo…
- Edward jęczysz jak baba w ciąży…
- Boże Esme daj mi dojść do
słowa! Chodzi o Belle… - nastała chwila ciszy i usłyszałem charakterystyczny dźwięk
w komórce który przełącza na głośnomówiący.
- Co się stało ? – zapytała głosem
wypranym z emocji.
- Bella… miała wypadek… -
Esme i Carlisle po drugiej stronie wciągają głośno powietrze do płuc.
- Cos się stało? Żyje ? Jakie
ma obrażenia ? Co się stało ? Dlaczego ? Jak ? Kiedy ? – przekrzykiwali się na
zmianę. Jak dzieci! Dosłownie jak dzieci!
– pomyślałem.
- Spadła ze schodów. Żyje.
Miała operacje związaną z kręgosłupem nie wiem jaką dokładnie bo nie
rozmawiałem jeszcze z lekarzem. Kilka dziewczyn ze szkoły z zazdrości to
zrobiło. Jak? Normalnie! 7 godzin temu – odpowiadałem niepewnie ponieważ
myślałem, że pomyliłem się z pytaniami. Jestem pewien, że przewrócili w tej
chwili oczami. No co ?! Chcieli wiedzieć
!
- Zamawiamy samolot- rzuciła
Esme przerażona.
- Nie trzeba. Jest w dobrym
stanie. Nawet zajebistym!
- Język synek ! – krzyknął Carlisle.
Taak! On nienawidził kiedy przeklinałem, a ja zawsze na przekór [xdd]. – Dzwoń z
każdą informacją. Jeśli stan jej się pogorszy – dzwoń! Przyjedziemy od razu.
- Okej. Kończę. – rozłączyłem
się nawet nie czekając na pożegnanie – za bardzo mi się spieszyło.
Ruszyłem w stronę sali numer 314. Wszedłem. [ plan sali ] Od razu
zauważyłem trzy łóżka. Najbliżej mnie, czyli drzwi znajdowała się starsza
dziewczyna. To zapewne Elisa. –
pomyślałem. Dziewczyna była … zwyczajna. Miała czarne krótkie włosy – jednak nie
tak krótkie jak Alice – sięgały jej gdzieś do brody. Ubrana była w szpitalną
piżamę. Nie zauważyła nawet kiedy wszedłem. Trzymała za rękę chłopaka o
podobnym kolorze włosów. Jego włosy były krótkie – ścięte na tradycyjnego jeża.
Ona mu coś opowiadała a on zaciekawiony słuchał. Aż było czuć od nich miłość. Bardzo
do siebie pasowali.
Po środku leżała kolejna dziewczyna. Jak jej było? Shiron?
Sahron? Nie… Sharon! Tak! To na pewno to! O Boże! Dziewczyna patrzyła dokładnie
na mnie z … UWAGA! Pożądaniem. Dziewczyna w ogóle nie była w moim guście.
Wytapetowana gówniara. Ej, w końcu miała tylko jebane czternaście lat. To
pokolenie będzie zachodzić w ciążę częściej niż kobiety po dwudziestce. Ale
wracając do dziewczyny… Była blondynką. Miała włosy do ramion. Za dużo o jej
twarzy nie mogłem powiedzieć bo była przykryta grubą warstwą pudru, fluidu i
innego gówna. Do złudzenia przypominała mi Tanye… Chwileczkę! Teraz sobie to
przypomniałem. Kiedyś, gdy jeszcze byłem z Tanyą… To był wtedy szybki numerek. Byliśmy
wtedy u niej w pokoju i wtedy do owego pomieszczenia weszła krótkowłosa
blondynka. Tanya natychmiast ją wygoniła. A więc to ona! To siostra tej suki! Całkowicie
ją zignorowałem i swój wzrok skierowałem ku ostatniemu łóżku. Leżała tam.
Prześliczna długowłosa brunetka. Nie widziałem jej twarzy ponieważ była
odwrócona w stronę okna. Podszedłem do niej i usiadłem na okrągłym krzesełku
przed oknem. Chwyciłem jej kruchą dłoń i usłyszałem ciche pikanie. Zerknąłem w
stronę dźwięku i aż się wzdrygnąłem. Była to aparatura. Taka sama jak osiem lat
temu. Postanowiłem nie patrzeć już w tamtą stronę. Skierowałem swój wzrok na
twarz Belli. Wyglądała jak anioł. Wyglądała jakby po prostu spała. Pogłaskałem
ją po policzku prawą dłonią ponieważ lewa wciąż trzymała jej rękę ( nie
napisałam dłoń, aby nie było powtórzenia – dop.aut. ). Przejechałem swoim
palcem po jej policzku w kolorze bieli. Jeszcze nigdy nie widziałem takiego
odcienia. Sam miałem podobny kolor. Baa ! Podobny … Taki sam! Lekarze zawsze
powtarzali mi, że jestem emamentem ( nie wiem jak to się piszę – dop.aut. ) na
skalę światową! Widać, nie byłem jedyny. Nagle coś poczułem… a nawet nie coś!
Poczułem ucisk na dłoni! Spojrzałem w tamtą stronę i zamarłem…
- oddział młodzieżowy – wiem, że nie istnieje taki oddział, ale chodziło o to, że w moim opowiadaniu jest oddział dziecięcy dla dzieci od 1 – 11 lat, i drugi od 12-18. Elisa przebywała tam tylko dlatego, że raptem dwa dni wcześniej skończyła 19 lat a w szpitalu była już 2 tygodnie i nie chciała być przenoszona na inny oddział.
"- Nie trzeba. Jest w dobrym stanie. Nawet zajebistym!
OdpowiedzUsuń- Język synek ! – krzyknął Carlisle."
To zdanie mnie rozwaliło XD
W ogóle podobała mi się rozmowa z Esme.
Przygotowana na każdą okoliczność :D
Areszt,kac.. ^^
Będę je czytać cały czas :D:D
Weny!